OSIR

LEGENDA ŻEŃSKIEGO BASKETU

Opublikowano: 31-07-2023
Mistrzyni Europy i dwukrotna mistrzyni Polski, uczestniczka Igrzysk Olimpijskich Sydney 2000, rekordzistka wszech czasów w liczbie sezonów spędzonych na ligowych parkietach (27) i liczby rozegranych meczów (624), zawodniczka m.in. Olimpii Poznań, współpracuje z grającymi wyczynowo koszykarkami, doradza im, służy pomocą w rozwoju sportowej kariery. Obecnie wiceprezes Wielkopolskiego Związku Koszykówki, trenerka w – aż, trzech klubach. Ilona Mądra, bo o niej mowa, od nowego sezonu poprowadzi najmłodszych adeptów koszykówki w Tarnovii Basket Tarnowo Podgórne.
 
Z jedną z najlepszych zawodniczek w historii polskiej koszykówki kobiet rozmawiała Anna Lis.
 
Co skłoniło Panią do podjęcia współpracy z Tarnovią Basket?
 
– O współpracy z Tarnovią (wówczas sekcja GKS Tarnovia Tarnowo Podgórne – przyp. red.) myślałam już 15 lat temu, gdy mieszkałam jeszcze w Lusówku. Niestety nie było mi wtedy po drodze z tym klubem. Myślałam już powoli o zakończeniu kariery zawodniczki, ale nie miałam jeszcze pomysłu, co mogłabym dalej robić. Po dwóch latach od zakończenia gry dostałam propozycje współpracy z dzieciakami w Suchym Lesie. Później zaczęłam jeszcze współpracę z klubami z Kicinia i Zakrzewa. Z Tarnovią Basket współpracowałam już przy organizacji camp-ów z Przemkiem Zamojskim i trenerem Vadimem Czeczuro oraz Kamilem Chanasem i Marcinem Fliegerem.
 
Czyli Tarnovia będzie Pani czwartym klubem, z którym będzie współpracować.
– Trzecim, bo z UKS Go Basket, w którym trenowałam dzieci z Gminy Czerwonak zrezygnowałam. Z Tarnowa Podgórnego mam tam najdalej i między innymi stąd taki wybór.
 
Nie planowała Pani zostać trenerką, a okazuje się, że potrzebne by były dwie, albo i trzy Dzidki (pseudonim boiskowy) żeby pełnić te funkcje we wszystkich wspomnianych klubach.
– Nie spodziewałam się takiego obrotu spraw. W lutym 2013 r. kiedy rozpoczęłam trenowanie dzieci, to w naborowej grupie miałam ich aż 40. To było dla mnie ogromne wyzwanie, dzięki któremu zrozumiałam, że to właśnie chcę robić w życiu. Wcześniej miałam okazję współpracować z MUKSem Poznań, gdzie od 2006 do 2008 r. prowadziłam młodziczki, wśród których były m.in.: Dominika Fiszer (Owczarzak), Sylwia Siemienias, Patrycja Klatt czy Anita Plucińska.
 
Mija dekada odkąd rozpoczęła Pani swoją przygodę trenerską. Czego przez ten czas nauczyli się od Pani młodzi adepci koszykówki?
– Myślę, że pasji do tej dyscypliny i ogólnie do rozwoju fizycznego. Kocham koszykówkę i jest ona dla mnie sposobem na życie, dlatego zachęcam do jej trenowania, ale nie mam klapek na oczach. Jeśli dziecko, po którymś treningu mówi, że woli np.: trenować judo, karate, piłkę nożną lub ręczną to nie zatrzymuje go na siłę, tylko mówię – idź i trenuj, tylko bądź przy sporcie i realizuj się w nim. Swoje treningi rozpoczynam od „akademickiego kwadransa”, który daje dzieciakom po to, aby przeszły ze stanu szkoła/dom na treningowy. Przez te 15 minut mogą robić, co chcą, po to, aby uwolnić nagromadzone emocje, a po tym czasie zaczynamy trenować. Niezmiennie przez te 10 lat od wszystkich swoich podopiecznych wymagam systematyczności, dyscypliny, zaangażowania i tego żeby mnie słuchały.
 
A jakie zauważa Pani różnice w trenowaniu dziewczynek i chłopaków?
– Z chłopcami współpracuje się łatwiej. Jak im każe wykonać jakieś zadanie to oni je wykonują, a dziewczyny zaczynają analizować, pytać czy też proponują inne rozwiązania. Za każdym razem jak wprowadzam jakiś element do treningów, to mówię po co on jest i w jakich sytuacjach można go stosować. I po tym ze strony dziewczynek pada o 70 procent więcej pytań, niż od chłopaków. Dziewczyny nie mają takiej naturalnej świadomości po co są niektóre rzeczy i drążą temat, a to nie jest zawsze potrzebne. Chłopacy też są tacy, że jak coś tam między nimi nie zagra, to od razu wyjaśniają sprawę, a dziewczyny robią to okrężną drogą.
 
Przygodę z koszykówką rozpoczęła Pani późno, bo dopiero w szkole średniej. Czy w obecnych czasach rozpoczęcie gry w wieku 15-16 lat nie jest już zbyt późne?
– Ja późno zaczęłam tremować, bo mieszkałam na wsi gdzie nie było sali, ani żadnego boiska do gry w koszykówkę. Więc tak na dobrą sprawę, nawet nie wiedziałam o istnieniu takiej dyscypliny. Mieszkałam we Więckowicach i tam grałam z chłopakami w piłkę nożną, albo wspinałam się po drzewach. Pierwszą styczność z koszykówką miałam w ósmej klasie jak przeprowadziliśmy się do Poznania. Po szkole chodziłam do zakładu pracy mamy, gdzie któregoś razu spotkałam jej koleżankę. Ona grała w kosza i powiedziała, że jestem wysoka i też mogłabym spróbować. Następnie mój Tatko zaprowadził mnie na Świerczewskiego (dzisiaj ul. Bukowska – przyp. red.) gdzie trenowała drużyna Gwardyjskiego Klubu Sportowego Olimpia Poznań i tak to się zaczęło. Wówczas trenerem był tam Krzysiu Wasiński, który powiedział, że to ciut późno na rozpoczynanie trenowania koszykówki, ale jak chcę, to on nie ma nic przeciwko temu. Do końca życia będę mu wdzięczna za wszystko co dla mnie zrobił. Wtedy trenowałam z dziewczynami z czwartych i piątych klas szkoły podstawowej. Czułam tę grę jakbym się z piłką w ręku urodziła. Po roku trenowania pojechałam na pierwsze zawody do Jugosławii, a po sześciu latach dostałam powołanie do kadry narodowej. Trener mówił, że byłam „łatwą” zawodniczką do nauki. A czy dzisiaj taki scenariusz byłby możliwy? Uważam, że tak, tylko trzeba pozwolić młodemu, zdolnemu i pracowitemu człowiekowi wejść w grupę. Jeśli będzie sumiennie i systematycznie trenował to jest wielce prawdopodobne, że będzie z niego bardzo dobry zawodnik. Niestety rzadko to się zdarza w obecnym systemie szkolenia w klubach.
 
Żeńska koszykówka zmieniła się na przestrzeni lat. Takiego sukcesu jak w 1999 r. nie udało się powtórzyć. Jak ocenia Pani obecne podejście do koszykówki, a jak jej poziom?
– Podejście zmieniło się na plus, a poziom na minus. Niestety było mi dane być ofiarą tego niewłaściwego podejścia, ze strony trenera Langosza. Przez niego prawie zrezygnowałam z koszykówki. Na szczęście ta zakała dla środowiska trenerskiego była wyjątkiem. Co do poziomu to obniżył się, bo polskie zawodniczki nie czują swojej mocy. Brak im pewności, że są dobre. W czasach gdy ja grałam to w składzie miałyśmy dwie, albo trzy topowe zawodniczki z tytułami mistrzowskimi, a Polki stanowiły o sile zespołu i decydowały o wynikach, jak Krysia Szymańska Lara, Sylwia Wlaźlak, Ela Nowak, czy Beata Predehl.
Dzisiaj kluby pozyskują najlepsze zawodniczki, ale z lig uniwersyteckich, a lepiej dla polskiej koszykówki kobiet było by, stawiać na rodzime dziewczyny lub gdyby pozyskiwali je z WNBA czy np. lig hiszpańskich. Poza tym nasze zawodniczki tracą mentalnie. Zagraniczne zawodniczki przyjeżdżają i czują się najlepsze, a nasze nie.
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Skip to content